Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

nawzajem się ugaszczając, pod wieczór zawsze oba byli podchmieleni, serca się im otwierały i tajemnic dla siebie nie mieli. Boksicki nawet obawiając się o życie brata, wygadał mu się w końcu z tem, że na kanclerza czyhano i t. p.
— Ja tam oczywiście niebardzo wiem, co się na pokojach dzieje — odparł Parżnicki — ale ci mogę za to zaręczyć, że kanclerz jest o wszystkiem uwiadomiony, bo swoich ludzi wszędzie ma, i że jeżeli na niego napaść chcą, to rychlej on na was napadnie. Jam tego tak pewien, jak Pan Bóg na niebie.
Boksicki słuchając brata znacznie ostygł i począł dumać o własnej skórze. Inaczej mu się teraz wydawała sprawa, bo, pomimo osobistego męztwa Samuela, widział, że on słabszym był, i że z innymi sługami jego mógł też głowę położyć stojąc przy nim.
Za drugim razem, gdy się zeszli, Parżnicki począł namawiać, aby Boksicki raczej trzymał z nim i kanclerzowi pomagał. Oburzył się na to Boksicki, ale gdy raz i drugi rozgadali się, zmiękł i jakoś spowolniał.
— Od ciebie nic innego nie będą żądali, tylko abyś nas zawiadamiał, z jaką siłą, gdzie i kiedy będzie Samuel się znajdował, a odwodził go od napaści, w której on głową może nałożyć.
Jak do tego przyszli, że się potem porozumieli i najzaufańszy sługa Samuelowy stał się narzę-