dziem w ręku brata i posługaczem kanclerza, to tylko słabość natury ludzkiej może tłumaczyć.
Boksicki mówił sobie, że Samuela w ten sposób od zagłady zachowa.
Zmówili się więc między sobą bracia, i gdy Zborowski rachował na to, że kanclerza weźmie nieopatrznego, tymczasem Zamojski o każdym jego kroku zawiadomionym być miał i bezpiecznie podróż odbywać.
Lecz nie chcąc zdradą i podstępem nic czynić, Zamojski głośno się odzywał z tem, tak aby to doszło Zborowskiego, że banicyę na sobie mając, nie powinien się w juryzdykcyi jego, jako starosty krakowskiego ukazywać, bo go chwyci jako banitę.
Z tej już nienowej, bo wznowionej pogłoski, choć uszu jego dochodziła, Samuel sobie żartował.
— Niechaj Panu Bogu dziękuje, gdy sam cało ujdzie z moich rąk, a o moją banicyę nie frasuje się. Ja o niej dobrze wiem, że zwietrzała od śmierci Henryka i że przez to samo nic nie warta, że pod Połockiem mnie widząc z niej nie korzystano. Nie stało mi się nic dotąd, więc nic stać nie może.
Było to jego najmocniejsze przekonanie.
Gdy Zborowski w Złoczowie dni parę spędził na próżnej gadaninie i snuciu planów przyszłości, Boksicki tymczasem z bratem się o to umawiał, aby o ile możności zapobiegać napaści i odwodzić
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.