Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/009

Ta strona została uwierzytelniona.



I.


Ktoby był mógł zajrzeć w duszę Samuela, gdy się ze Złoczowa z braćmi rozjeżdżał, obiecując znowu wkrótce spotkać z nimi, pomimo pozornej radości, jaką przybierał, ochoczego poruszania się, pośpiechu, z jakim się miał brać do czynu, odkryłby na dnie jej gorzki i głęboki smutek.
Życiem, bojem, szałem wszelkim, nawet pogonią za nowemi wrażeniami i rozkoszami był już tak wyczerpany, znużony, iż mu nic nie smakowało, nic go nie zajmowało goręcej. Jedne może dzieci, syn Oleś, córka Anusia, gdy z niemi był lub o nich mówił, rozbudzali go, dbał o nie... reszta go nie obchodziła.
Nieprzyjaciel (kanclerz) o tyle go drażnił, że widział w nim chętkę wyzywania, a on słabszym być ani się przyznać do tego nie chciał. Zresztą