Wziął to do siebie p. Samuel jako przestrogę, ażeby się nie narażał, iż na niego czyhano i pochwycić go miano prawo, obraził się i odpalił.
— Jeżeli mnie w. miłość nastraszyć myślisz, tedy wiedz, proszę, żeś na nieustraszonego trafił. Czego się mam bać? Nikomum nic nie winien, z nikim też nie mam nic do czynienia. Jeśli myślicie o dekrecie króla Henryka... gdybym nie miał na to zezwolenia królewskiego, nie siedziałbym tu, bo z tego siedzenia pożytku nie mam żadnego, ino żal, patrząc na to, co mnie spotyka i dom mój za wierne i wielkie posługi, którem ja i familia moja czyniła...
Gorąco to wypowiedziawszy, umilkł, a Stanisławski też dyskursu o tem nie wznawiał. Zważał jednak Samuel wśród tego wielkiego tłoku, że ten i ów koso, a wielkiemioczy ma[1] spoglądał na niego, jakby się dziwował, iż go żywym i swobodnym widzi.
P. Kostka też pytał go potem sam, w jakiej liczbie sług tu przybył, któremu odpowiedział, śmiejąc się, że samotrzeć.
Wszyscy więc, nie wyjmując gospodarza, poczęli mu wyrzuty czynić, że się nieopatrznie narażał.
— Albo-li wmość[2] nie wiesz o tem, lub nie dbasz o to, że za nim wszędzie szpiegi chodzą i wypatrują, a to nie jest daremnem. Wieści słyszymy groźne, nie narażaj się.