Wszyscy, nie wyjmując Stanisława Żółkiewskiego, czekali. Urowiecki tylko i Mroczek, korzystając z chwili, młodego pana starali się namówić, aby przy kanclerzu pozostał i niepotrzebnie się z nimi na tę wyprawę nie narażał.
— Dajcie mi ichmość, proszę, pokój — rzekł Żółkiewski. — Rad będę szablą moją służyć kanclerzowi i nie odstępuję od tego, że mi z sobą iść dopuścicie. Mała to rzecz jeden człowiek, ale pod czas i ten przydać się może.
Powstał tedy Zamojski z siedzenia wzdychając, a pomrukując: — Dura lex! Dura lex!
Widać było, że tylko zmuszony listem króla, Zamojski na tak stanowczy krok się ważył, chociażby był chętnie raz jeszcze folgował. Ta też okoliczność się przyczyniała do decyzyi, że Mroczek i Urowiecki zapewniali, jeśliby hetman ująć nie kazał Zborowskiego, on nieochybnie napaść swą na niego dokona.
Wcale się jej nie lękając, Zamojski godność swą musiał mieć na względzie. Niemiłem mu było narazić się na starcie z takim Samuelem i na wszystkie następstwa a tłumaczenia, jakie ztąd wyniknąć musiały.
Nie mógł się więc już wahać dłużej, Dura lex nakazywała ująć zuchwałego człowieka, który jawnie na niego godził. Wiedziano bowiem bardzo dobrze, iż gdy hetman był w Szydłowie, Zborowski umyślnie się zbliżył do niego do Sto-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/046
Ta strona została uwierzytelniona.