Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.

Było to rzucenie mu rękawicy, wypowiedzenie wojny, która i długą i ciężką być mogła, a przypadała na ten czas właśnie, gdy zewnątrz jeszcze z w. kniaziem moskiewskim końca i rozejmu nie było, a turek groził i cesarz intrygował. Gdyby osobiście mógł się był widzieć i rozmówić z Batorym, możeby go ubłagał i walkę tę przynajmniej odroczył.
Tak sobie wystawiał Zamojski, choć w istocie żadna siła nie potrafiłaby była żelaznego a mściwego i rozdrażnionego szlachecką butą powstrzymać króla.
Pod wrażeniem chwili tej stanowczej, która mu na długo spokój zatruć miała i przymnożyć nieubłaganych wrogów, Zamojski ukląkł przed obrazem, złożył ręce i głowę pochylił. Modlił się tak gorąco, ale niedługo, męztwo i otucha wstąpiły w serce. Spełniał rozkaz królewski, czuł się w sumieniu wolnym, prosił tylko Boga, aby go oświecił i dał siły.
Gdy wstał potem, miał na obliczu swe hetmańskie męztwo, które w przededniu najzaciętszych walk okazywał, powagę sędziego, majestat królewskiego zastępcy. Wyszedł napowrót do izby pierwszej, a Urowiecki, Mroczek i młody Żółkiewski zdziwili się zmianie, jaka w nim zaszła. Odszedł jakby pod naciskiem bolu jakiegoś, powracał chłodny i wypogodzony.