Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/054

Ta strona została uwierzytelniona.



III.


Wierny swemu obyczajowi, którego odmienić nie mógł, Samuel, choć mu się we wszystkiem nie powiodło, a ludzie najgorzej służyli, jechał dalej, już na Piekary tylko rachując. Z Piekar wszystko się miało dokonać.
Tymczasem zabawiał się. Miał przy sobie dobrych towarzyszów kilku, rozumie się ulubionego Borosia i sokoły, Stefana Stadnickiego i sług trochę ze psami.
Około Podolan miejsce się okazało sposobne, więc ptaki puszczano, w czem Borosio okazał się dziwnie zręcznym, że dla niego dosyć pochwał nie miał Samuel, a tak był wesół, jak nigdy.
W Podolanach zachciało mu się donieść o wszystkiem Andrzejowi, który niespokojnie oczekiwał, co się stanie, a że go już szpiegami wy-