Szaleli tak, bo Samuela dotychczas śladu ani słychu nie mieli, a znali go, że mając czasu dosyć, pewnie im mógł ujść; gdy oni głowami ręczyli za to, że go wezmą.
Niektórzy więc puścili się na górę, gdzie syn Oleś spał, a był przy nim sługa wierny Skorowski, który go chciał bronić i cały krwią oblany szedł, bo go porąbano.
Oleś obryzgany także, przelękły wpadł do izby białychgłów, ojca szukając.
Zobaczywszy go okrwawionego, poczęły kobiety krzyczeć.
— Zabili Stadnickiego... Oleś ino żyw! Zabili Olesia.
Trzeba było znać Samuela, aby zrozumieć to, że imię syna posłyszawszy i słowo to: zabity, o własnem bezpieczeństwie zapomniał.
Gdy się obudził, a już naówczas ani Borowskiego, ani Bałabana nie było, rzucił się bezbronny, niedobrze jeszcze oprzytomniawszy, do sionki małej, do której dotąd nikt nie zaglądał, ale z niej wyjścia nie było. Prędzej później ujęliby go byli w niej, jak w saku.
A miał bezpieczną ocalenia drogę tę, którą uszli Borowski i Bałaban, bo z tamtej strony nikt ani zajrzał, aż do samego końca, drzwi były pootwierane, droga wolna do stajen. W stajni konie i pole tuż a las.
Ale komu Bóg zginąć przeznaczył!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.