Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.

Biskup nie śmiejąc pytać już, milcząco ręce załamał; domyślał się reszty. Głowa mu opadła na piersi, zdawał się modlić w duchu, aby Bóg zmiękczył serca.
Rozmowa przerwana chwilę, podjętą została z krwią zimną przez Zamojskiego, który z wyraźnym rozmysłem omijał króla, usuwał wszelki wpływ jego, tłumaczył siebie tylko i wszystko brał na swe barki. Biskup znał już nadto obu, aby się tem dał złudzić, wiedział, co miał trzymać.
Spodziewał się, że kanclerza nieco łagodniej usposobić potrafi, ale wkrótce przekonać się musiał, że bez namiętności, bez gniewu, chłodno Zamojski stał przy swojem, jako przy następstwie koniecznem prawa, które poszanowane i spełnione być musiało, aby wrazić narodowi znaczenie praw w ogóle, z których nikt wyłamywać się nie mógł.
Gdy po długich dość odwiedzinach powstał Myszkowski, aby pożegnać kanclerza, smutkiem oblekła się mu twarz poważna, bo wiedział już, że Zamojski nie ustąpi, że postanowienie jego jest niezłomne. Mała nadzieja zostawała na królu... lecz Batory mniej jeszcze do łagodności i ustępstw był skłonnym.
Zamojski przybywając do Krakowa wiedział co go tu czekało i na co się miał gotować. Drzwi się też nie zamykały. Jedni z aplauzem przychodzili, chcąc mu się przypochlebić, co on