Z Sandomierza, padłszy naostatek do nóg marszałkowi, Anusia się kazała wieść do Piekar, do Włodkowej. Zdało się jej, że ta siostra, ta ulubiona ojcu kobieta, lepiej ją zrozumie, goręcej pomódz jej potrafi, niż marszałek. Dowiedziała się razem, że kasztelana nie było, że na niego długo jeszcze czekać musieli, a podczaszy uciekł już za granicę, z obawy, aby na nim nie poszukiwano wyrazów listu, w których królowi uznania jego tytułu odmawiał. (Rex, si hoc nomine dignus).
Ta ucieczka, gdy ojca jej bronić było potrzeba, oburzała ją.
Wszyscy więc opuszczali nieszczęśliwego? — mówiła sobie — a więc ona jedna, słaba, biedna niewiasta, dziecko, mężnie stanie w jego obronie... Pojedzie na koniec świata, zburzy co żyje, a naostatek pomści się za ojca!
Imię zbrodniarza, Wojtaszka, nie schodziło z jej ust.
Na dworze królewskim jest! ale ja i tam się dostać potrafię, i tam go wyśledzę... zapłacę ludzi, znajdę zbójów... życie mu odjąć każę... Zginąć musi...
Napróżno stara ochmistrzyni, niewiasta, co się jeszcze z domu Spytków tu dostała i umiała modlić, chciała ją skłonić do modlitwy, do zwrócenia się ku Bogu. Anusia inaczej wychowana przy ojcu, rachowała na siebie tylko.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/073
Ta strona została uwierzytelniona.