Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

Mroczek i Serny, żołnierze, ludzie mężni, nie gorsi od drugich, ale małego i biednego stanu, jak wszyscy im podobni, nie mogli się temu oprzeć, aby poniżonego, możnego pana, którego w rękach mieli, z którym się im jak chcieli wolno było obchodzić, nie upokarzali i nie znęcali się nad nim. Rzadka to rzecz, aby mały człowiek poszanował w upadku niegdyś potężniejszego od siebie. Jest coś niepoczciwego w naturze ludzkiej, że taki biedny człek niemal się czuje zwyciężcą, gdy los mu da w ręce takiego, który nad nim górował.
Mroczek też i Serny obchodzili się z tym potomkiem senatorów i wojewodów, z tym Zborowskim, którego rodzina liczyła się do najstarszych i najpotężniejszych niegdyś w rzeczypospolitej, jak z pospolitym jakimś włóczęgą lub zbrodniarzem.
Każde ich słowo było urągowiskiem... Dawali mu czuć swą siłę z tą butą gminu, z tem grubiaństwem żołnierskiem, które dumnego i gwałtownego Samuela musiało do rozpaczy przyprowadzać.
Ale wprędce Zborowski pojął, że dając im poznać obrazę i cierpienie, uczyniłby rozkosz... Męczyć go właśnie chcieli, on stał się zimnym i obojętnym naumyślnie. Kosztowało go to, lecz winien był godności własnej, aby nie czuć razów, jakie mu zadawano.