wszystkie brzemię na ramionach, a sprawa ta nieszczęsna przymnoży mu trosk i nieprzyjaciół.
— Wiem o tem — odparł Batory — ale ich i mnie przyczyni. Nie mogę nic... nie przebaczę! Psów tych, co na mnie szczekały lat tyle, raz trzeba zuchwalstwo ukrócić.
Powiedz hetmanowi, przebaczenia dla nich nie ma i nie będzie.
Z takiem poselstwem i podobnie brzmiącemi listy wrócił Heidenstein, gdy tymczasem w Krakowie, z dnia na dzień, badano powoli Samuela i ściągano wykonanie dekretu, do którego był już przygotowanym.
Mroczek, Serny, Urowiecki nieustannie mu to przypominali, że zginąć musi i zginie.
Zamojski z wielkim niepokojem oczekiwał odpowiedzi króla. Przybył w końcu z niezmiernym pośpiechem podróż odbywszy Heidenstein, a wnijście jego i milczące listów oddawanie mówiło już, co przywoził. Pytać nawet nie potrzebował hetman.
— Król więc — zapytał nie łamiąc pieczęci kanclerz — król więc się ubłagać nie dał. Widzę to po was!
Zmilczał Heidenstein.
— Małom się spodziewał — rzekł — tak, kielich potrzeba dopić aż do dna. Jest moim dobroczyńcą, słuszna więc, abym za niego dziś w i[1] przyszłości cierpiał. Obwinią o to okrucień-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – i w.