Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/093

Ta strona została uwierzytelniona.

stwo nie króla, ale mnie, to pewna. Jabym był postąpił może inaczej. Batory ma słuszność z pewnych względów, iż się ubłagać nie daje, lecz przymnaża sobie nienawiści i walkę zajątrza! Wola Boża.
Tak więc Samuel z mojej ręki zginąć musi!
Westchnął i wziął się czytać listy.
Zwlekać teraz i przeciągać było napróżno męczarnię skazanego i własną przedłużać, ale Samuela usposobienie zmieniło się było w ostatnich dniach. Stracił nadzieję, upadł na duchu; przychodziły godziny cynicznych, dziwnych zeznań, w których się przed tymi, których za siepaczy uważał, zwierzał ze swej przeszłości, opowiadał o szaleństwach. Wiele z tych powieści rzucało światło na wypadki, dawało poznać braci i ich usposobienia; nie można więc było przyśpieszyć spełnienia kary, bo Mroczek wielu się jeszcze rzeczy dowiedzieć obiecywał.
Wyciągano go na słowo różnemi sposoby, czasami niedowierzaniem, niekiedy szyderstwem, to znowu łagodnością. Samuel jak gdyby już nic do stracenia nie miał, nie taił się z niczem.
Dziwna obojętność nim owładała czasami, drętwiał godzinami i zdawał się na wszystko nieczułym.
W mieście tymczasem, nie mówiąc już o tem, co się po kraju działo, panował niepokój i zdania były podzielone. Utrzymywali jedni, że nie