Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

Ściągnąć go tylko było potrzeba na miasto, do jakiegoś ustronnego domu, a kilku pachołków starczyło, aby go zamordować.
Anusia mówiła o tem tak zimno, tak spokojnie, jakby szło o dopełnienie najprostszej w świecie rzeczy i dla niej zemsta za krew ojca taką się wydawała.
Oprócz Włodkowej nie zwierzała się z tego nikomu, a sługi obsypywała pieniądzmi i rozogniała słowami i łzami. Wszyscy oni poprzysięgali, że lutnista im nie ujdzie.
Marszałek, chociaż żadnej nie miał nadziei, aby brata mógł uratować, nie przestawał jawnie starać się, budzić, pisać i prosić o pomoc, kogo tylko mógł pochwycić z bliższych rodzinie. Z jego naprawy jeździli do kanclerza z wymówkami i błaganiem kasztelanowa Jordanowa, z mnogim dworem swych przyjaciół, Piotr Zborowski, Zbigniew Ossoliński i kilku z tej rodziny, Stadnickich ilu ich było, z wyjątkiem Stanisława, wojewoda wileński, domagając się, aby sprawa na sejm była wniesioną, a nie z dekretu banicyi rozstrzygniętą.
Kanclerz wszystkich przyjmował jednakowo, mówiąc, że nie może nic, bo to prawo samo rozkazuje, a on tylko spełnienia jego pilnować ma obowiązek. Ks. biskupowi krakowskiemu otwarcie wyznał, że królewską też wolą było, aby winowajca zuchwały, który się i na jego życie