Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

Po takim strachu gwałtownym, który w sobie taić usiłował, popadał w apatyę i nieczułość, wracał do swych dumań o przeszłości.
Oswajał się z tą myślą śmierci, a chciał tylko ponieść ją rycersko, nie drgnąwszy.
Zawczasu przychodziły mu myśli dzikie.
Ozwał się raz do Mroczka, pokazując mu szytą chustę jedwabną, bardzo piękną, którą miał w podarunku od hana tatarskiego.
— Mroczku mój, zrób ty mi jedną łaskę, choć ja jej u waszeci nie mam. Widzisz oto tu szytą chustę, proszę ja ciebie i zaklinam, jakoś szlachcic polski: gdy mi głowę kat utnie, umocz ją we krwi mojej i oddaj synowi Aleksandrowi, niechaj ją nosi i pamięta, aby pamięć pomścił ojcowską.
Mroczek zmilczał i głową tylko poruszył.
— Słowo mi daj.
Przyciśnięty, rotmistrz wyjąknął półgębkiem przyrzeczenie.
Serny, on i Samuel, nieraz gdy siedzieli w komorze długo milczący, ziewali z nudów... więc straż pierwsza rozpoczynała rozmowę, która innego czasu tonem i formą byłaby Zborowskiego oburzała, ale teraz, skazany, musiał się równym siepaczom niemal widzieć. Oni z nim obchodzili się bez najmniejszego na przeszłość względu.
Mroczek sobie szczególniej pozwalał.
— Co ty, Samusiu, skarżyć się jeszcze bę-