Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

Olesiowi się teraz nie zdało, zabierze pan Andrzej i pożytku z tego mieć nie będzie...
Z dumania w dumanie, jak po zarosłych ścieżkach starego ogrodu, kroczył po wspomnieniach swoich... uśmiechał się i płakał. Jeszcze niekiedy i krwi a zemsty mu się zachciewało, osobliwie gdy Wojtaszka przypominał; ale pocóż się teraz było marnie jeść pragnieniem, które ziścić się nie mogło.
— I przez niego mi ginąć przyszło! — mruczał.
Gdy dnia jednego przyszedł od kanclerza pisarz badać go o listy znalezione w szkatułce, którą ludzie ze Stogniewic wydali, Samuel powziął jakąś nadzieję nowego obrotu rzeczy i zapierać się zaczął.
— Ja o niczem nie wiem! do żadnych spisków nie należałem! — wołał. — Czyż to moją winą, że podczaszy pisał: Rex, si hoc nomine dignus. Ponieważ on jest sługą cesarskim, a nie poddanym Batorego... Mógł sobie pisać co chciał i myśleć, co mu się żywnie podobało!
Winy na mnie za to kłaść się nie godzi; nie jam pisał... na mnie dowodu żadnego nie ma!
Kanclerza bezprzestannie oblegano, rodzina, przyjaciele, domownicy, tak, że się pokazać nie mógł i w końcu zniecierpliwiony nikogo nie dopuszczał do siebie.