Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

Dopiero w ten czwartek wieczorem kazawszy do siebie przywołać Urowieckiego, rzekł mu:
— Skończyć trzeba ze Zborowskim... w piątek albo-li w sobotę...
Zadumał się nieco.
— Powiem ci jutro...
Tu westchnąwszy dodał hetman:
— Jak mi ciężko to ostatnie słowo rzec, Bóg świadek, ale szlachta się burzy i oblega mnie, nie dając pokoju, a każdy posłaniec od króla przynosi zapytanie, czy już głowę dał. Nie sposób go ocalić...
Urowiecki spytał ostrożnie:
— Mogę mu to oznajmić?
— Gdyby to dla duszy jego potrzebnem było — rzekł hetman — należałoby, ale nowinek chwycił, dyssydentem się głosi, księdza nie weźmie, a ma li się darmo myślami nękać, poczekaj... Już i duszę jego uratować będzie trudno...
Na tem stanęło.
Urowiecki milczał, ale na burgrabstwo do Przyłęckiego chodząc, nosił z sobą wyrok na twarzy, i mimowolnie się zdradzał, tak że Zborowski, choć nie mówił nic, przeczucie już miał zbliżającego się terminu.
Dopiero w piątek, godzina była na noc, wszedł o porze, w której nie zwykł był do Samuela przychodzić Urowiecki, a skoro w progu stanął,