Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

zerwał się w komorze go czując Zborowski... Szedł ku niemu ze spuszczoną głową Urowiecki, milczeniem mówiąc więcej, niżby mógł usty.
Stanął z jakąś uroczystością przed więźniem.
— Samuelu Zborowski — rzekł poważnie — wiedzieć masz o tem, że gardło dasz... Wola jest króla JMci i naszego miłościwego pana JMości pana kanclerza, jutro conajraniej...
Mroczek i Serny stali opodal, którzy do tej godziny, choć się może domyślali czego, nie wiedzieli nic na pewno.
Zborowski się poruszył gwałtownie i niespokojnie bardzo, nie mogąc utrzymać przy tej obojętności, jaką dotąd okazywać się starał. Stał się bladym bardzo, głos mu drżał.
— Urowiecki nieboże — zawołał z wyrzutem gorzkim — miałeś mi to na kilka dni przed terminem oznajmić i przyrzekłeś, a słowa nie strzymałeś. O sumienie mi moje szło, o duszę, bom nie gotów, aby przed majestatem Bożym stanąć, a chciałem w siebie wnijść i przejednać gniew Pański.
Urowiecki mało co odpowiedział na uniewinnienie.
— Sługą jestem pana kanclerza — rzekł — ten mi teraz dopiero oznajmił i odnieść wam kazał... Nie mogłem inaczej.
Zborowski, który z łóżka się był podniósł,