Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

mieniu grzechów tyle, że je rozpamiętywać muszę, a sam będąc... nie potrafię...
I dodał tęskno:
— Pewna to rzecz, żem na potępienie zasłużył, jeśli miłosierdzie Pańskie w pomoc nie przyjdzie, ale znajdę-li je u Niego?
Mroczek litością zdjęty odparł.
— Panie Samuelu, a toć wiecie, że o miłosierdziu Bożem nigdy rozpaczać nie należy. Za to jedno Bóg karać może i potępić, gdy się o Jego łasce powątpiewa.
Nic słychać potem nie było, tylko ciężki oddech Zborowskiego, który nie wiedząc o tem sam, pot z czoła spływającego ocierał. Nie patrzał już ani na Urowieckiego, ani na Mroczka, oczy mając wlepione gdzieś, a nie widząc nic.
— Bóg mnie od rozpaczy uchowa, a ulituje się — począł cicho. — Jednak miano ze mną tak postąpić, należało chrześciański obyczaj zachować, a dać mi czas do skruchy. Śmierci się ja nie boję, bo wiem, że to dług przyrodzony jest, ale o duszę troskać się muszę.
Znowu nastało milczenie.
W izbie tej, w której Zborowski siedział wówczas, zwłaszcza że to było pod noc, sprzęt wszelki stał jako pozostał po dniu, bez ładu i porządku. Na stołkach leżały odzieże i pozapominane miski, na stole też napoje porozlewane, kubki powywracane, chleba szczątki, papierów