Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

kawalce. Obejrzał się dokoła Urowiecki i rzekł do Mroczka:
— Proszę cię, niechaj tu będzie porządniej, bo pan nasz przyjdzie.
Samuelowi twarz pobladła.
Mroczek zaś powstawszy, zaczął zaraz zmiatać, sprzątać, układać, co mu się nie zdało w kąt rzucać, stołki ustawiać, a jedno siedzenie naprzeciwko łoża pana Samuela przygotował, można się było domyśleć dla kogo.
Milcząco na te przygotowania patrzał Zborowski, ale oczy jego każdy ruch Mroczka śledziły, a usta mu się ściągały i twarz, która przed chwilą chrześciańską pokorę wyrażała, ziemskie uczucie niechęci i gniewu coraz dobitniej zaczęła zdradzać... odezwała się duma i żal, i niepokój...
Przychodziło mu więc oko w oko się rozprawić z tym nieprzyjacielem, który tak długo niewidomy go ścigał; teraz zwyciężcą, mogącym się naigrawać i tryumfować...
Było to nowe męczeństwo, którego się nie spodziewał. Tchnął ciężko, a nie strzymał ust.
Obrócił się do Mroczka.
— Widzę, że wszystkiego mu mało; chce mnie smażyć jeszcze, niżeli umorzy.
Ale na to ratunku innego nie ma, jak się poddać woli Bożej, która mnie w moc jego dała. Nie mam co innego do czynienia, tylko cierpieć,