Znowu tedy otwarły się drzwi i wszedł z papierami w ręku pisarek, który tu już niejeden raz bywał, ciągnąć inkwizycye z Samuela. Zwał się Bech, a był podręczny Heidensteina i mieli go tam za zręcznego, bo się chwalić umiał, ale krom chytrości, rozumu wiele nie miał.
Ten przystąpił do Zborowskiego.
— Masz-li cokolwiek cnoty i poczciwości, Zborosiu — rzekł opierając się na stole podle niego — powiedz mi, o co pytać cię będę.
Wtem otworzył pismo, które Samuel mógł poznać, iż było listem Krzychnika, który Wojtaszek wykradł zdrajca i oddał Cobarowi.
Począwszy je czytać Bech, coraz sobie głupim śmiechem przerywał, patrzał w oczy Zborowskiemu i wołał: — A co? a co?
Ale Samuel nie odpowiadał wcale, dał mu list przeczytać cały i rzekł.
— Nic na to nie mam do powiedzenia, co w liście stoi. Mniemajcie już sobie i trzymajcie jako chcecie.
Czekał jeszcze Bech, czy nie wymoże cokolwiek, zagadnął z listu o jedno i drugie, co znaczyć miało, bo osób, o których była mowa, nie mogli dojść, ale Zborowski nie dał z siebie dobyć słowa.
— Raz mnie już w pokoju zostawcie — zawołał. — Kiedyż tym inkwizycyom koniec będzie. Mieliście na nie kilkanaście dni, a teraz mi osta-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.