Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

jest, a na ciebie przyszła też godzina, że ci się urągają, smagają, znęcają i że podlejszym się stałeś odemnie.
Na kolana, grzeszniku zatwardziały!
Obrócił się pan Samuel bardzo pomięszany.
— Chcesz spowiedzi? okaż skruchę, ukorz się — mówił ksiądz.
Jeszcze tedy Zborowski nie wiedział co pocznie, stał a na księdza spoglądał.
— Mówmy wprzódy — odezwał się.
A mnich mu przerwał zaraz.
— Co? o religii kontrowersye wprowadzać chcesz, gdy dusza twoja nad przepaścią... Klękaj i grzechy twe wyznawaj, boś grzesznik wielki, gwałtownik i zbójca i zbrodzień, gorszy od tych, co z katowskich rąk ginęli... Znam ciebie i uczynki twe. Idziesz przed majestat Boży, obmyj się... godziny, minuty i tchnienia policzone...
Stał jakby w niepewności Zborowski i bladł coraz... Jako był przed chwilą pokorny i skruszony, tak owo gwałtowne wołanie księdza, równie jak wprzód nacisk hetmana, dobyło z niego opór.
Odstąpił krok.
— Toć mówić o Bogu chcę i abyś mnie objaśnił — rzekł dosyć łagodnie — przyjdzie-li do spowiedzi, nie wzdragam się.