Stał już kat, drab wielki i silny, ale drżał i oglądał się, a miecz wtem dawszy pachołkowi w ręce, jakby czegoś zabył wszedł między ludzi, na którego miejscu oprawca pomocnik został tylko. Tego Samuel dostrzedz nie mógł i mówił do pachołka sądząc go katem.
— Już mi i na to przyszło, że do ciebie się modlić muszę, ostatni to kres, bo o śmierć mi nie idzie... Proszę więc cię, abyś mi nie przeszkadzał, dopóki modlić się będę, dopiero gdy raz trzeci rzeknę: Jezus, dogódź mieczem a dobrze, za co tobie z hajduki monetę odkazuję.
Gdy to rzekłszy położył głowę i modlić się zaczął, obejrzano się za katem, a tego nie było.
W samej ostatniej chwili, albo przekupiony, lub przestraszony uszedł i schronił się, a nie znaleziono go aż później w kościele.
Leżał tedy Samuel a modlił się... i rzekł raz — Jezus.
Hajduki się niepokoiły, bo oprawcy nie było. Szukali go, biegali... więc tymczasowo jeden z nich za miecz wziął, bo z blanków im znaki dawano, na których kanclerz stał i pan Stanisław Żółkiewski i innych wiele.
Zawołał drugi raz — Jezus — a tu kata nie było, i hajduk obnażył miecz, ale mu ręce drżały.
Potem wreszcie trzeci raz rzekł — Jezus.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.