nie stanie, a no plwociny do sukni przywrzeją i plama zostanie!
Jakoż, choć mało kto w truciznę Pruskiego wierzył, zdala ludzie mówili.
— Ba! juściby tego z palca nie wyssali, coś tam być musiało... Jeśli nie kanclerz sam, ktoś z jego dworu coś zamierzał... Coś było!
I plwociny te w istocie nawet do kart historyi przywrzały.
Przez dni kilka z mowami się popisywali kto żyw chciał w Proszowicach, wszyscy przeciwko gwałtownikowi, tyranii, uciskowi, na kanclerza pioruny ciskając, a na sejm takich posłów wybierając, którzy ani panu samemu, ani Zamojskiemu folgować nie mieli.
Burza ta przedsejmowa nietylko tu, gdzie ją sami Zborowscy podniecali, ale po wszystkich ziemiach rzeczypospolitej grzmiała i huczała. Na chwilę upokorzona energią króla i Zamojskiego szlachta, chwytała pierwszą nadającą się zręczność, aby do dawnego powrócić zuchwalstwa i samowoli.
Zarówno Batory jak Zamojski wiedzieli o tem i przygotowywali się do walki. Miał król za sobą zastęp ludzi znaczny, któremu nie na dobrej woli, ale na równej jego i Zamojskiego energii zbywało. Ustąpić nie myślano, owszem walka miała ułatwić złamanie oporu i utrzymanie na przyszłość porządku.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.