Pod koniec stycznia 1585 roku, choćby może niejeden wolał owo ciepłe piwko z grzankami pod piecem w domu smoktać, niż tłuc się drogami zimowemi do Warszawy, jechała szlachta dla sprawy Zborowskich, ciągnęli panowie dla niej, bo wszystkim ona stała na myśli jako rozpoczęta wojna, w której niewiadomo było kto zwycięży: król ze swoją prawą ręką, owym szarakiem, „ex stercore“ wyniesionym przez niego, czy możnowładztwo starego obyczaju. Niepokój był w umysłach wielki, bo poza Zborowskimi stała cała przeszłość, dopominająca się praw swoich, a za królem o wilczych zębach, niejasna przyszłość cała w jedną garść ściśnięta.
Tymczasem może nie wszyscy to widzieli tak dobitnie, ale wszyscy czuli, że nie o jednych panów Zborowskich chodzi. Oni sami pierwsi wy-