A spojrzawszy na twarze, wyczytać było można w nich w dumę energię zbrojną, niemal wyzywającą, i przygotowanie do rozpaczliwej walki. Nie starano się nikogo pozyskać, nikomu uśmiechać.
Król mało mówił, Zamojski gdy się odzywał, zapowiadał, że żadnych ustępstw po nim się spodziewać nie należało.
Pytano o Zborowskich, którym pozwy wydać miano, a szczególniej o podczaszego, obwinionego głównie, czy przybędzie — nie wiedział nikt. Niemojewski co go bronić miał, ruszał ramionami i milczał. Mruczano, azali glejt dostanie.
Marszałka i podczaszego widać nie było... Chodziły wieści jednego dnia, że przyjeżdżają, że już są na Woli, że ich widziano w okolicy, że gospodę mają zamówioną, ale nie przybywali dotąd.
Przyjechał tylko kasztelan, który dotąd wiernie stał przy królu, a z hetmanem razem wojował i dobrze się zasłużył, ale nie był to już ów dawny króla sługa powolny i hetmana sojusznik. Cios zadany rodzinie odepchnął go od Batorego, a daleko więcej od Zamojskiego, któremu wszystko przypisywał.
Obowiązek krwi kazał mu stawać za braćmi, uniewinniać Samuela, bronić Krzysztofa, oczyszczać familię. Wpół zabit, kasztelan pogrążony w sobie, zdał się powtarzać ciągle to, co w liście
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.