Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

rzeczniku Zborowskich prawnika, nawykłego ze statutami obcować i znajdować w nich to zawsze, co mu było potrzebnem.
Śmiałe wejrzenie nacechowane było przenikliwością; zgadywał myśli, gdy kto mówić zaczynał i odpowiedź dawał przed pytaniem.
Król go zmierzył niespokojnem okiem. Niemojewski buty nie okazywał, ale był tak pewien siebie, jakby już wygrał sprawę.
Spierać się o glejt dla Zborowskich poczęto, inaczej stanąć nie mogli, nie byli pewni życia. Potrzeba im było tej poręki, iż w razie nawet gdyby ich winnymi uznano, a dekretu nie przyjęli, cali się usunąć będą mogli.
Za i przeciw przywodzono argumenty; król od początku co tylko na korzyść Zborowskich wypaść mogło, odtrącał. Z usposobieniem tem się nie taił, pobłażania nie obiecywał.
Wśród zabieranych głosów, tłum arbitrów zalegający głąb sali, zachował się jak na sejmiku.
Obecność króla wprędce przestała zamykać usta i budzić poszanowanie, odzywały się głosy i śmiechy. Batory marszczył się, Zamojski zżymał.
Zwrócił się ku niemu król JM. i półgłosem rzekł po łacinie.
— Jutro precz ich wymieść, gdy mi tu niepokój wnoszą z sobą.