Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

kał miejsca w lesie do zasadzki. Krzysztof sam wprawdzie nie porywał się do czynu, ale do niego podżegał.
Oprócz tego, gdy król z w. ks. moskiewskim wojnę wiódł, on się z nim zmawiał, pisał do niego, przysięgał mu służby wierne, przesiadywał na dworze cesarza...
Na marszałku wina jawna nie ciężyła tak wyraziście, ale stosunki jego z braćmi, zjazdy i umowy w Złoczowie, po innych miejscach, dowodziły że trzymał z nimi, jedno myślał i nie odwodził ich od zamachów.
Na Janie jednym nie było skazy, nie mięszano go też wcale do sprawy braci, ale on sam dobrowolnie przy nich stawał...
Na obronę co tu wywieść było można? — jedno — starać się zyskać na czasie. Żądano dylacyi, odroczenia.
W ciągu tych rozpraw król ciągle był przytomnym. Słuchał, milczał, spoglądał groźno. Wielu rozpraw po polsku rozumieć nie mógł i musiano mu je tłumaczyć. Potrząsał głową obojętnie. Co tu ważyły słowa i subtelne wywody, wina leżała jak na dłoni.
Batory był swojego pewnym.
Wobec tego upokorzenia nieprzyjaciela, bezpieczen, ani się rozpogodził, ani złagodniał.
Ilekroć żądano ulgi w formach, odmawiał... odroczenia nie chciał dopuścić. Prędko i stanowczo