Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

traficie, urzędownie zaś, na sali, mięszać się do sprawy nie macie prawa...
Posłowie odeszli odprawieni z niczym. Śmielsi z nich odzywali się butnie, ale nie mogli począć nic. Król był w swojem prawie.
— Ano — zamruczał Kazimierski — trzeba, aby prawdę usłyszał, milczeliśmy długo, w końcu mu naukę dać potrzeba.
Inni milczeli.
Po kątach, po klasztorach, refektarzach, gospodach szlachta się zbierała do swych senatorów.
— Nic więc dla Zborowskich nie uczynicie?
— Nie możemy nic!
Naciskano z jednej strony, odpierano z drugiej. O królu mówili wszyscy, że nie ustąpi. Czegoż się więc miał spodziewać podczaszy? Co najmniej dekretu takiego, jaki ciężył na Samuelu — wywołać go miano... Ale banicya Samuelowa nie ciągnęła za sobą infamii, a tu... zażartość króla i moc dowodów winy kazały się nawet ostatecznej kary, równającej głównej, spodziewać.
Ze dworu od kanclerza kto się co dowiedzieć chciał, przynosił tylko najgorsze zapowiedzie. Infamia go czekała... Crimen lesae Majestatis.
Spojrzawszy na oblicze Batorego ani się było można spodziewać, aby ten mąż nieubłaganego serca mógł się ulitować. Wrogom oddawał nienawiścią najpotężniejszą, ani chciał, ni umiał się chrześcijańskiem uczuciem uśmierzać.