Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

Ostatnie dni rosło poruszenie w umysłach, a juryści mu pokarmu dostarczali, dowodząc, że stare prawa i statuty, szczególniej przywilej Aleksandra poszanowane nie były, że sprawę sądzono nie obyczajem i formą zwykłą, ale samowolnie i nieprawidłowo.
Milczeli na to panowie senatorowie, więc do posłów należało zaprotestować przeciwko winowajcom na korzyść królewskiej władzy.
Podejmował się tego Kazimierski.
— Słyszysz — mówili doń śmiejąc się drudzy — widziałeś już raz jak się król JM. za kord pochwycił, powiedz mu co, a zrozumie–li, znowu się porwie za żelazo, bo ono u niego argumentem jest najpotężniejszym.
— A ja to korda u boku nie mam! — odparł Kazimierski — albo to ja od tych nie idę przodków, co za Jagiełły pergaminy w izbie na szablach roznosili w przytomności majestatu?
Dosyć było Kazimierskiemu w ten sposób bębenka podbić, aby pewno jak najgwałtowniej wystąpił.
Tymczasem odkładano ostateczne ferowanie wyroku, choć go wszyscy na czole Stefana czytali i w ponurem obliczu Zamojskiego.
Przyszło do głosowania... i stało się to, czego oczekiwano, krom trzech senatorów świeckich, wszyscy inni winnym znajdowali podczaszego, występek jego dowiedzionym.