Sejm miał się zamknąć.
Wyrok na Zborowskich, bo choć imię Andrzeja objęte w nim nie było, stał on w nim dotknięty, wymieniony, potępiony, i nie słyszał a nie widział kto nie chciał — uczynił wrażenie straszne.
Kasztelan gnieźnieński nie słuchał czytania, chory leżał; pomiędzy nim, a dworem, a hetmanem stała przepaść.
Zestarzały nagle, chciał zdjąć z siebie urzędy, zrzec się godności i pójść albo umierać, lub w boleści czasów lepszych szukać.
— Zborowskim koniec! — powtarzali kanclerza partyzanci — złamani są. Wie teraz szlachta, że król z siebie szydzić i lekceważyć się nie da.
Wieczorem wszedł kanclerz do króla, który samotny siedział w sypialni, jeszcze na żółć chorując zburzoną. Buccella stał przy nim, lekarstwo dawał, ale co innego radził: rozrywkę, ruch, polowanie.
Król głową potrząsał.
Na dwóch zwyciężcach tryumfu nie było widać, tak jak ani na jednej twarzy nie można było wyczytać radości z tego dekretu. Nie zaspokajał on nikogo, bo Stefan i kanclerz wiedzieli, że Zborowscy banici będą straszniejsi może niż gdy spiskowali w domu. W spadku po nich zostawała szlachta zburzona i zniechęcona do króla.
Przyszło nareście sejmu zamknięcie. Wystąpił
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.