Kazimierski w imieniu posłów, mówił od całego ich zgromadzenia, co przemówieniu wagę nadawało. Mowca był może nie dosyć jasny i pan siebie, aby obmyślił rzecz swoją, ale miał nieustraszoną odwagę.
W imieniu starych praw i porządku uderzał na innowacye samowolne, na nieposzanowanie tradycyi; mówił otwarcie w oczy królowi, że w sprawie Zborowskich nie poszanowano praw i przywilejów; protestował głośno, gwałtownie, nie tak oratorsko i wymownie, jak gorąco i zuchwale.
Oko w oko, z ręką podniesioną, nie unikając wejrzenia króla, wypowiedział jasno wielki żal, jaki miała szlachta, posłowie do pana.
Batory słuchał i bladł, drżał i na jego twarzy pofałdowanej coraz dobitniej gniew, duma się piętnowała.
Wstrzymywał się. Arcybiskup gnieźnieński, który z niego nie spuszczał oka, drżał także i zdawał się chcieć stanąć pomiędzy zapaśnikami, którzy się wyzywali wzrokiem. Ale Kazimierski był spokojny, Batory nie panował nad sobą; poseł jurystą, król się czuł żołnierzem. Pierwszy z nich nawykł do pocisków słowa, drugi na kule prędzej niż na obelgi wystawić się był gotów.
Gdy Kazimierski dokończył, porwał się król z siedzenia i wybuchnął... Oto były słowa jego, jak je świadkowie dla potomności spisali:
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.