skiego. Sen go w przeszłą znowu rzucał niewolę, a w nim odnawiało się co przeżył i poplątane dusiło go zmorą.
Tam on nieszczęśliwym był, prawda, ale kochał i kochali go czasem, wszyscy mu byli swoi, a tu nikt nań nie zważał, był obcy wszystkim, nienawiści nawet nie obudzał, a i taby była lepsza od tego, iż go nie widziano, nie rachowano, nie słuchano.
Byłoż to życie?
Wojtaszek myślał, iż sobie jakieś nowe zrobić trzeba, lecz by je począć, gdzieś musiał jak pająk nitkę przylepić do ściany i snuć przędzę i czatować.
Inaczej on życia nie rozumiał. Błądził tak i ziewał. Czasem znudzony szedł gdzie do gospody i kazał dawać wina, pił sam, upijał się, śpiewał, szalał, zasypiał. Wstawał potem rozbity.
Na ładnej też jego twarzyczce ten rok wydeptał przedwczesne marszczki i pomalował ją żółto. Skórę obciągnął na kościach ciaśniej, a kości stały się wydatniejsze.
Gdy się przeglądał w zwierciadełku, które zawsze przy sobie nosił (skradł je niegdyś Anusi), widział że zestarzał, a czuł się jeszcze tak młodym.
Chciał coś począć, ale sam sobie zostawiony nie umiał. Przyszedł mu na myśl wreście węgier
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.