żyją a tobie pamiętają, żeś ich na infamią dał i na wywołanie...
— Oni dziś nic nie mogą, a sami się w mysze dziury chować muszą — rzekł Wojtaszek.
— Więc ci się swobody chce? — odezwał się Cobar. — A! no, myślę że ją łatwo JKMość da, ale jeśli sądzisz, że wiatyk dostaniesz szczodry, mylisz się, Wojtasiu. Pan jest oszczędny, a wojny nas dużo kosztują. Mógłbyś u kanclerza co wyprosić, boś i jemu przysługę uczynił, ale on także szczodrym nie jest do zbytku.
— Poprobuję — rzekł Wojtaszek — a już miłości waszej tylko o odprawę i świadectwo dopraszać się będę.
Cobar ruszył ramionami i odprawił go do pojutrza.
Stawił się Wojtaszek, ale Węgier się przyznał, że zabył mówić o nim.
— Przyjdź jutro — dodał.
Przywlókł się nazajutrz, było zawcześnie, a potem Cobar i pan do Niepołomic odjechali.
Znowu więc na ławie siedząc, ziewał Wojtaszek i czekał, a nudził się straszliwie... a zamek mu już dojadł, że na jego mury patrzeć nie mógł.
Włóczył się po ulicach... Jednego dnia spotkał o. Cesława. Mnich go poznał. Chciał mu ujść z drogi, zapóźno było.
— A co? zdradliwa ty żmijo! — odezwał
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.