i stanął; na złość mu lutnista się zbliżył do niego.
— Czołem tobie, Borosiu! a co? a co? nie stało Samusia... Dałeś go wziąć sam drapnąwszy... cóż teraz poczniesz? Na dziady ci pod kościół, na dziady!
— Kiedy Zborowscy głowę dają, co za dziw, że Borowski na dziada zejdzie — odparł trochę się ożywiając biedaczysko — to tylko Wojtaszkom jak kotom się dzieje. Żeby padli i z wieży, zawsze na nogi!
Wojtaszek rozdobruchał się.
— Wiesz, jam królewskim sługą, a ty?
— Ja niczyim.
— Cóż robisz?
Borowski nie odpowiedział.
— Jest tu was dużo takich niedobitków jak ty? — pytał Wojtaszek.
— Nie wiem nikogo.
— A na Franciszkańskiej ulicy?
— Pusto dom stoi... kto w nim ma być.
— Cóż z Olesiem się stało? — ciągnął Wojtaszek.
Borowski jakby się uląkł tego wypytywania, nagle zamilkł.
— Nie wiem — rzekł, gdy mu pytanie powtórzył.
Szydersko i złośliwie zmieniła się twarz Wojtaszka.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.