— A z Anusią?
To zapytanie poufałe, bez poszanowania córki pana, oburzyło Borowskiego i burczyć coś począł, a kij podniosłszy chciał iść dalej.
— Cóż? i gadać już ze mną nie możesz?
— A poco? — odparł Borowski.
Na całe gardło, bez przyczyny się Wojtaszek śmiać począł... i poszedł w jedną, a Borowski w drugą stronę.
Biedny stary, choć może zgrzeszył przestrachem w pierwszej chwili, odpokutował za to srodze.
Dręczyło go sumienie, pokoju nie miał. Dawali mu litościwi przytułek w domu na Franciszkańskiej ulicy, tam się tulił, a jak żył, jak te ptactwo, które żywi Opatrzność Boża.
Widok Wojtaszka nawskroś go przejął; pytanie o Anusię przestraszyło. Powlókł się do domu.
W dziedzińcu właśnie kotcze stały, i niewiasty z nich wysiadały. Poznał Włodkowę i Anusię.
Choroba uczyniła go bojaźliwym.
— Kto wie — rzekł sobie w duchu stanąwszy zdaleka — kto wie, poco ten złoczyńca pytał o naszą Annę? Zbój jest...
Powolnym krokiem przysunął się do ganku. Poznała go Anusia.
I w tej rok jeden wielką uczynił odmianę. Wyrosła, zmężniała, wypiękniała, a ruchy i głos
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.