Czas upływał a Luzickiego jak nie było tak nie było.
Już pod zimę, gdy znowu raz z Włodkową przyjechała Anusia do Krakowa, a zapytała o niego, powiedziano jej, że nie wrócił. Domyślano się, że do stryjecznego na Podole się wyniósł.
Wtem jednego dnia na chudym koniu, w opończy wydartej i połatanej zjawił się Luzicki, ale zarosły, z brodą siwą zapuszczoną, że go ledwie poznali.
Borowski, który stał w podwórzu, zawołał na niego.
— A toś się wyniósł — panienka się ustawicznie o ciebie dowiadywała... co się z tobą stało. Myśmy już tylko za waszeci na podzwonne nie dali.
— Panienka jest tu? — zapytał Luzicki.
— A jest — rzekł Borowski — odziej się i idź do niej, bo oczy za tobą wypatrzyła.
Niespokojny poszedł zaraz konia postawić Luzicki, potem się przebrał, ale ubogo, bo mało co snać miał, i pośpieszył do Anny.
Zobaczywszy go dziewczę z krzykiem podbiegło ku niemu.
— A, Luzicki mój! com ja się o ciebie natroskała... gdzieś ty był? co się z tobą stało? Ani słuchu o tobie... a ja miałam tak pilną do ciebie potrzebę.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.