Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom III.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

Obejrzał się stary niespokojnie dokoła, i ręce przyłożywszy do ust obie, stłumionym rzekł głosem:
— Rozkaz spełniony!
Anna uderzyła w ręce.
— Co mówisz?
Pochylił głowę na piersi stary i powtórzył.
— Spełniono coście przykazali. Nie ma go... nie ma...
Zaczerwieniła się i pobladła Anna.
— A! mój Boże! — zawołała — lecz dokończyć nie miała siły. Zdziwiony Luzicki postrzegł, że zamiast się uradować, zasmuciła się mocno. Sądził, że się ulękła może.
— Nikt nie wie o niczem — rzekł — ja nawet... nie wiem. Dosyć że go nie ma. Jak w wodę wpadł, bo może w istocie wszedł w wodę, kto to może wiedzieć... albo go może gdzie napiłego w browarze zasiekli i precz wyrzucili, bo pił dużo... albo... wywędrował na drugi świat, sobie wiadomym tylko gościńcem. Dosyć że ani śladu po nim. Na zamku coś w węzełkach po nim pozostało, chudoby niewiele, to, słyszę, muzykanci rozdzielili między siebie, bo się już powrotu nie spodziewają. Lutnię po nim znaleźli pono u Krzaczkowej w gospodzie na ławie. Zkąd się ona tam wzięła? kto to wiedzieć może? Ja nie wiem, ja nic nie wiem, nikt nie wie i wiedzieć nie będzie.