się kupki podchmielonych, niepogrzebowe wyśpiewując piosenki. Tu i ówdzie krzyk niewieści, na pół ze śmiechem, wybuchał i nagle ucichał. Przez otwarte drzwi browarów biło pozapalane w nich światło i gwar z nich szedł na ulicę, tak izby jeszcze pełne były.
Pachołkowie prowadzili konie od wody; kramarze zapuszczali okiennice i zamykali ławki. Gromady mieszczan, gwarząc, stały pode drzwiami domów. Świeciło się wszędzie, ruszało żywo.
Po drodze spotkali jadących z zamku z pocztami ziemian; przeprowadzanych z latarkami przez chłopaków duchownych.
W rynku i ulicy Floryańskiej jeszcze gęściej znaleźli ludzi, a tu właśnie Lasotę Mruka Dersław prowadził.
W drodze nic prawie do siebie nie mówili, Dersław dyszał zasapany. Doszli tak wreszcie do pokaźnego domostwa, któremu starszy Nałęcz przyjrzał się wprzód dobrze, nim do bramy zastukał, bo ta była zawarta.
Niedobrze z miastem obeznany, obawiał się snać omylić i dopiero znaki balwierza wywieszone zobaczywszy, dwie miski mosiężne nad wroty, dobijać się począł do bramy.
Dworzec balwierza był duży, na dole zamknięte okiennice tylko prążki światła przepuszczały, na wyżkac[1] w izbie górnej troje okiennic przysło-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – wyżkach.