obcych, a gdy tych nie stało, rzucano się i na swoich. Powaśniły się rodziny z sobą, wnet nie szukając sprawiedliwości po sądach, same ją sobie orężem zdobywały. Zajeżdżano dobra duchownym, zagarniano lasy i ziemie nieosiadłe królewskie.
Nieład coraz większy się mnożył, któremu wielkorządzcy za oczyma króla podołać nie mogli.
Za Kaźmirza już, który rzadko do Wielkopolski zaglądał, Borkowicz począł burzyć umysły, jątrząc swoich ziomków przeciw Małopolanom, Krakowowi i władzy królewskiej.
Tam właśnie, gdzie dla bliskiego sąsiedztwa Krzyżaków, Brandeburgów z ich Sasami i Szląskiem, trzeba było największego ładu i czuwania, najmniej było obojga. Wielkorządzca żaden sobie rady z Wielkopolany dać nie mógł. Bałamucili ich często sąsiedzi, a warchołom dobrze z tem było, gdy się zamąciło, łowili ryby w mętnej wodzie.
Panu Dersławowi, choćby był chciał spokojnie u ogniska siedzieć, czasby nie dopuścił, ale on sam do tego ochoty nie miał.
Jeszcze przed przybyciem do Krakowa na koronacyę przekonał się w Poznaniu, że król przyszły Ludwik prawie wszystkich miał przeciwko sobie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom I.djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.