pojechali, choć mu koronę wieźli, której stara Elżbieta tak dla niego łaknęła, zrazu nawet na podróż do Krakowa nakłonić go było trudno. Drożył się, wymawiał, ociągał...
Matka dopiero go napędziła... i żeby nie mógł się wymawiać, sama pojechała przodem. Przyjmowali go w Sączu i Krakowie wiecie jak... jak zbawcę, jak ojca, a on — nosem na wszystko kręcił... Teraz co najrychlejby chcieli skarbiec zabrać, pieniędzy zagarnąć — i Ludwik myśli tylko, jakby co prędzej powrócił do Budy...
— A któż tu będzie rządził? — zapytał Dersław.
— Jużci stara pani, — odparł Lasota pogardliwie, — i jej młodzi ulubieńcy... Zawisza, syn Dobkowy, a i innych siła w wielkich łaskach... Babie aby się kłaniano a prawiono słodycze i zabawiano ją, na wszystko zezwoli...
Opolczyka może na Rusi posadzą, do Wielkopolski poślą też kogoś pewnie im milszego...
Ręką zamachnął Lasota.
— Zaznamy teraz, co to pod obcym być... — mruknął i siadł.
Dersław nic nie odpowiedział.
— A ty z sobą co myślisz? — zapytał. — Zostaniesz przy dworze, czy nie?
— Nie, — stanowczo i z pewnem oburzeniem odparł Lasota. — Ja liziłapą być nie potrafię,
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom I.djvu/066
Ta strona została uwierzytelniona.