W ostatecznym razie stare grodzisko obszerne, wałem osypane, bronić się mogło i zawrzeć w sobie niemało ludzi.
Na grodzisku stał i kościołek pod jego obroną i szop siła było, do których się schronić z dobytkiem mogli wieśniacy.
Dersław mieszkał w domu starym, poprawionym i przebudowanym, który bardzo dziwnie wyglądał, jak czasem grzyby na drzewie, gdy w kupę urosną ściśnięte. Dachów, daszków, sieni, przejść, podsieni różnych, wyżek, ścian nierównych wyższych i niższych, okien małych i wielkich, sterczących dymników, nie naliczyć tam było. Do niektórych mieszkań dostawało się po drabinach, do innych trudno było zgadnąć kędy ludzie włazili. Z jednej strony stara i już rozeschła, a świecąca szparami przyparta była wieża drewniana, która pono jeszcze za jakiejś wojny i niebezpieczeństwa wzniesiona została, a teraz w niej baby mokre chusty wieszały, gdy słota była na dworze.
Na takich wygodach, jakich owe czasy wymagały, nie zbywało tu. Był i ład w domu, lecz dla oka nikt starej kleci przybierać nie myślał.
Poczerniała od deszczów, okopcona od dymów, gdzieniegdzie w ziemię zapadająca, ze ścianami skoszonemi i popodpieranemi, jużby może nowemu pokaźniejszemu domostwu miejsca musiała ustąpić, gdyby Dersław, który ją taką po ojcu
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom I.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.