kędy przyjacielem miał Mikołaja z Milanowa, skarbnika przy starszym księciu Ziemowicie.
Zwyczajem swym z tem, z czem jechał, wydawać się nie chciał. Za pozór dobry służyć mu miało, iż Lasotę, powinowatego, który ze śmiercią Kaźmierzową, został bez służby, przy mazowieckich książętach chciał umieścić. Ani też Lasocie sie[1] nie zwierzył z czego innego, tylko mu myśl tę poddał.
— Nim się co innego znajdzie, — rzekł mu, — abyś nie tęsknił w tej dziurze u mnie bezczynny, czemuby na Mazurach nie spróbować? Książęta są nasi, a urośli teraz w moc większą... Służą u nich ludzie i — dobrze im się dzieje.
— Tak ci, — z małym uśmieszkiem odparł Lasota, — słyszeliśmy o tem, jako tam pod ks. Ziemowitem zdrowo i bezpiecznie... kogo końmi nie roztargają albo nie powieszą, temu zdrowo.
— Ks. Ziemowit, — żywo przerwał Dersław, — nie ten już co był, złagodniał dużo... Zresztą sami zobaczymy, co się tam dzieje. Stary książę na zajętym po śmierci króla Płocku siedzi i obwarowuje się, młodzi w Czersku i Warszawie. Przy starym mój Mikołaj z Milanowa skarbnikiem, odwiedzić go pojedziemy. Nie spodoba się nam, siłą nas nie zatrzymają.
Lasota odgadł może, iż nie dla niego samego jechał powinowaty, lecz nie dał tego znać po sobie.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – się.