Dersław podszedł ku niemu.
— Jeślić o to idzie — szepnął mu — abym cię ja nie zdradził, toć mnie znasz... Udobruchajże się, ludzi, kiedy chcesz, za rzeczkę noclegować odprawię, a mnie nie odpędzaj tak bezcześnie.
Okoń zdawał się namyślać.
— No, ludzie za rzeczkę — zawołał — za rzeczkę, i żeby mi się tu nie napychali... nie ma po co?
— To mój powinowaty, młody Lasota Nałęcz — rzekł wskazując Dersław — mógłby i on z nami zostać.
— A co on tu robić będzie? — syknął Okoń — tam ludziom potrzebniejszy, niż tu nam.
Stało się, jak chciał, zwolna czeladź Dersławowa i Lasota zawrócili się nazad, wyrzekając i mrucząc, stary Nałęcz pozostał z tym, którego Okoniem był nazwał. Nie mówili do siebie nic, bo ten, jeszcze zaperzony i niespokojny, do siebie przyjść nie mógł. Spluwał i rzucał się, pomrukując tylko.
— Licho was tu naniosło.
Dersław czekał spokojnie, aby mu odeszły gniewy.
Po chwili Okoń się z ręką wyciągniętą zbliżył do niego.
— Rękę mi daj i poprzysiąż, że ani ty, ani twoi o mnie tu... o tem miejscu i spotkaniu
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom I.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.