Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom I.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

Chata była nędzną zewnątrz, ale świetlica w niej mała, chędoga i cała zawieszona orężem, zbroją i skórami, podobną była do namiotu w obozie, kiedy czas go rozbić na dłużej.
Kwaśno Okoń przyjmował starego znajomego.
Miodu dla niego poszedł do kąta sam utoczyć, chleb czarny i sól przed nim postawił, i na nizkiej ławie siadł przy nim. Sparł się na ręku, zdjąwszy kołpak, i nie rychło się odezwał.
— Widzicie to moje państwo... U moich dawnych panów psy lepiej mieszkały, ale mnie tu dobrze, bom ja tu panem też...
Co było robić? Służyłem Mazowieckim, o małom życia nie postradał niewinnie, byłem wprzód długo u Białego, włóczyłem się z nim po świecie. Ten się z księcia mnichem zrobił, już nowych panów szukać nie chciałem. Natrafiłem na tę wydmę pustą, powiadam wam, była bezpańską, spodobała mi się, że tu na okół ludzi nie ma, obszary ogromne... wszystko moje... Poluj, kędy chcesz, bij, co chcesz, karczuj, siej, ryby łów, nikt ci słowa nie powie... A dla kogóż Pan Bóg ziemię stworzył? Teraz ona moja... Osiedliłem się. Ludzi trochę do mnie przystało, prawda, że włóczęgi i zbóje, ale ja ich trzymam, jak bydło, bijąc i karząc... chleb mają, słuchać muszą.
No, i babem napytał, żeby było komu chusty uprać. Jakby się ludzie dowiedzieli, że na pustkowiu ktoś siadł, do gotowegoby się kto mi