przypytał. Mnie tu nikt nie widział, nie wie o mnie nikt, dlategom i wam nie rad.
Dersław ruszył ramionami.
— Ktoby wam tej wydmy pozazdrościł! — rzekł pogardliwie.
— Tem lepiej, zostanę w mojej dziurze, a po mnie...
Machnął ręką.
— Niech będzie, co chce... Parobkom zimą kazałem dąb srogi spuścić i żłób z niego zrobić na trumnę. Wieko jest... gwoździe są... Pochowają mnie tu... i koniec wszystkiemu temu życiu głupiemu.
— Mój Boże! — westchnął Dersław — ktoby się w was tego Okonia dawnego domyślił, który dziewkom głowy zawracał i tak strojno występopywał[1], a tak na koniu harcował i oszczepem dzielnie ciskał!
Uśmiechnął się temu wspomnieniu Okoń.
— Ha! — rzekł — konia ja jeszcze i dziś dosiądę, i oszczepem rzucę, jak dawniej, tylko od niewiast i od dworów mi ochota odeszła.
Milczeli nieco, aż Okoń głowę podniósłszy spytał.
— Do Płocka? pocóż wy do Płocka?
— Alboby wam to rzec, albo nie — odparł Dersław. — Wy nie chcecie, aby o was ludzie wiedzieli, ja też nie radem się spowiadać.
— No, to kat cię bierz — rzekł Okoń obo-
- ↑ Błąd w druku; winno być występował lub występywał.