jętnie — jedź sobie i do Płocka, i do Czerska, i do Warszawy, mnie to wszystko jedno.
— Nie wiesz, co się u nas dzieje? — wtrącił Dersław.
— A mnie co potem? — rozśmiał się Okoń. — Nie chcę wiedzieć o niczem, byle o mnie nie wiedziano.
— Juści o tem choć musiało do was dojść, że król Kaźmirz umarł — rzekł Dersław.
— Wieczny mu odpoczynek — zamruczał Okoń. — Pan był dobry, ale pono, jak ja, mówił, niech po mnie co chce będzie.
— Tak, i panuje nam Ludwik węgierski, a raczej baba, stara matka jego.
— Stara? a no jej do klasztoru już i pacierze klepać... nie panować!
— Ba! żebyście widzieli, jak świeżo wygląda, a co gachów koło tego trupa się kręci — mówił Dersław. — Ino śpiewy, pląsy i ucztowanie a śmiechy...
— Koło niej to zawsze tak bywało — przerwał Okoń — tylkoby już ustać powinno. Czas...
— Ta nam króluje — ciągnął Dersław dalej — miarkujcie... jak nam z nią i z jej synem...
— I cóż myślicie?
— Jeszcześmy nie wymyślili nic — rzekł Dersław.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom I.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.