opanuje, na nic nie pomni i własne dziecię gotów mordować.
Dobek zobaczywszy go, padł na kolana, złożył ręce i ostatkiem sił zawołał.
— Panie, na krew Chrystusa, Zbawiciela naszego przysięgam, jestem niewinny...
Zamiast odpowiedzi książe podniósł czekan do góry i z całych sił uderzył go nim w głowę[1] Krew trysnęła, a Dobek padł na ziemię z krzykiem, od którego włosy mi na głowie powstały.
Pachołkowie podchwycili padającego, gdyż krew jego księcia obryzgała.
Ziemowit chciał mówić, ale z gardła mu się tylko krzyk straszny wyrywał. Dopiero odstąpiwszy krok, sparł się o stół i nie patrząc na Dobka, zawołał.
— Precz, końmi go rozerwać na szmaty!!
Bawor, który to usłyszał, dał znak i broczącego krwią na rękach w dziedziniec zamkowy wynieśli ludzie.
Około starego zaraz się zebrali urzędnicy, kapelan, jego poufni, ale wszystkich odpychał, nic słuchać nie chciał i bijąc w stół rękami, krzyczał ciągle.
— W szmaty zdrajcę rozerwać!
W podworcu też już siepacże[2] gotowi wyrok spełniali.
Nikt na to okrucieństwo patrzeć nie miał siły, oprócz Bawora i oprawców.