w których ciemności widać było popstrzone światełkami dziwacznie.
W tych przejściach już ludno było i gwarno. Przed niektóremi domami stali ludzie poubierani w najosobliwszy sposób, rozmawiając głośno, pędzono bydło, prowadzano konie, tu i ówdzie pokazywał się zbrojny jeździec, który drzewcem włóczni zapierających mu drogę rozpychał.
Na naszych podróżnych, po których poznawano łatwo, że z daleka przybywać musieli, oglądano się ciekawie. A że przewodnik im drogę torował, dowiadywano się od niego o ich pochodzeniu, o którem on pono też mało wiedział. W ten sposób zwolna musieli przebyć znaczną część miasta, nim się na plac przy katedrze dostali.
Lecz po drodze było na co patrzeć, bo, choć większa część uliczek brudna była i niepozorna, mijali też gmachy wspaniałe i budowy piękne. Kilka razy Przedpełk się musiał zatrzymać, bo przy rogach domów i po placykach spotykali to mękę Pańską, to obraz N. Panny, to wizerunek jakiego świętego, przed którym się pokłonić musieli.
Burgundczyk na ostatek z równą pociechą i równie wesołym uśmiechem, jak wprzódy miasto, tak teraz im wskazywał gospodę pod Złotą tarczą.
W istocie nad szeroką, otwartą bramą domu
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom II.djvu/019
Ta strona została uwierzytelniona.