cie takiej muzyki, jak ta mowa. Miłościwi panowie, przez rany Zbawiciela... mówcie jeszcze, abym słuchał...
Zkąd wy tu? zkąd? zkąd?
— My? my? — odparł Przedpełk zbliżając się — co my... ale ty zkąd się tu wziąłeś u licha?
Śmiejąc się, ruszył ramionami mały, jak gdyby litował temu dziwnemu zapytaniu.
— Ależ ja jestem Buśko! Buśko! a któż nie wie o Buśku? Boże miłosierny!
Spojrzeli po sobie wszyscy, ale o tym Buśku nikt nie wiedział i nie słyszał. Wyszota tylko domyślać się począł i wpadł na przypuszczenie, że chyba z Białym może tu przywędrował. Tylko trudno było posądzać księcia, aby tak niepozornego, prawie karłowatego sługę, mógł upodobać, za sobą ciągnąć i zatrzymywać.
Rzekł tedy Wyszota.
— Słuchaj i miej rozum... Żaden z nas o Buśku nie wie... Kat cię zna, zkądeś się tu wziął. Mów.
Buśko z wesołego stał się nagle dziwnie zasępionym.
— A to mi miłość wasza śliczną rzecz powiadacie! — zawołał — że już o Buśku nikt na świecie nie wie, że o nim, a chyba już i o jego panu wszyscy zapomnieli.
— Któż twój pan? — zapytał Przedpełk.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Biały Książę tom II.djvu/023
Ta strona została uwierzytelniona.